UROCZE RODZINNE MOMENTY.
"Czy
znasz to uczucie, kiedy budzisz się rano, na trawie, pod gołym
niebem, z nagim człowiekiem u boku? Nie wiesz co się właściwie
stało, ale wiesz, że było wspaniale. Następnie wtulasz się w
ciepły, jeszcze lekko wilgotny od potu tors, a z twoich oczu
zaczynają lać się łzy szczęścia, które będzie trwało już
wiecznie. No właśnie, ja też nie." - Zapisała Zuz, po czym
zaraz wyrwała kartkę, wyjęła z kieszeni mały woreczek. Wysypała
na nią jego zawartość. Kiedyś te małe listki, przypominały jej
urocze, pokruszone szkiełka, dziś w jej oczach były raczej
jak prochy pozostałe po spaleniu ciała. Wprawioną ręką starannie
zawinęła kartkę, z torby wyciągnęła jeszcze zapalniczkę
i podpaliła na końcu. Przykładając do ust oparła się o pień
drzewa.
-
Marzenia, są ulotne. - Powiedziała do siebie z tonem pełnym
rezygnacji i żałosnym uśmiechem na twarzy. Czuła do siebie coraz
większy wstręt kiedy uświadomiła sobie jakim jest tchórzem.
Kiedyś myślała nad pisaniem pamiętnika, ale jak się okazuje nie
umie zwierzyć się nawet kartce, którą ma zamiar za chwilę
spalić.
-
Ta z pewnością. Te o których nie chcesz mi powiedzieć od dwóch
miesięcy? -Odezwał się ochrypłym głosem Basti, siedzący po
drugiej stronie drzewa.
-
Właśnie te. Te o których nikt nie wie. I nie powinien wiedzieć. -
Mówiła to wolno robiąc krótkie przerwy po każdym słowie.
-
Pewnie też bym się wstydził na twoim miejscu. Czy ten typek
kiedykolwiek rozstaje się z tą swoją teczką ? - Poczuła ciepło
zrozumienia na sercu. Jednak była osoba, która znała ją lepiej
niż ona sama. - Ale uwierz mi, to nie wypali się tak łatwo. -
Dodał przesuwając się do niej bliżej i objął ją ramieniem.
-
Pewnie masz rację.- Wyszeptała. Patrzyła przed siebie, wpatrując się zmrużonymi oczyma
we wschodzące słońce, które oblało jej twarz złocistym,
śpiewnym płynem pierwszych, porannych promieni.
Słońce
próbowało wedrzeć się też przez ciemne firany w ponurej kuchni
mieszkania Dramczykowej.- wdowie po zmarłym na misji Bartoszu
Dramczyku, która parę lat temu pod swój dach przyjęła jednego z
synów wraz z jego żoną i jedenastoletnią córką.
-
Znowu nie wróciła. - Powiedziała staruszka siedząca przy
kuchennym stole kiedy usłyszała trzask frontowych drzwi. Czekała
tu całą noc. Miała wystarczająco czasu, by wysnuć chyba z tysiąc
teorii w jaki sposób zamordowano jej wnuczkę i obalić pięć
filiżanek kawy. Nie była do końca przekonana, czy ją kocha, ale
czasami po prostu wypada się trochę pomartwić.
-
Cholera, znowu? Szlag by ją...- zaklnął pod nosem mężczyzna,
który właśnie wrócił po nocnej zmianie.
-
No właśnie, trzymam się resztkami nadziei, że nic się jej nie
stało. - Powiedziała z wyraźną pogardą dla syna.- Cóż za kara
na mnie zeszła? Cóż ja mam biedna począć? Wnuczka włóczęga,
syn nieudacznik...
-
A Gdzie jest Dorota?
-
Śpi. Spokojnie śpi. - Rozpaczliwie akcentowała każde słowo. -
Wnuczka włóczęga, syn nieudacznik i synowa nieempatyczne,
leserskie truchło!
-Porozmawiamy
z nią jak wróci.
-
Jeśli w ogóle wróci, synu. Całą noc za nią przemodliłam...
-
Mamo, przecież jej nic nie będzie. Pewnie została na noc u jakieś
koleżanki. Co najwyżej dobrały się do jakieś butelki taniego
wina.
-
Przyszło na mnie skaranie niebiańskie. Jaki ja błąd popełniłam
wychowując Ciebie? Twój ojciec nigdy by na no nie pozwolił.-
Wyjąkała, teatralnie opierając łzę.
-
Idź spać, mamo. Jest piąta nad ranem.
-
Nie mów mi co mam robić, synu. Zbyt wiele wiem o życiu by zasnąć
teraz spokojnie!
Wtem
drzwi uchyliły się z lekkim skrzypem. Zuz starała się wsunąć do
mieszkania tak cicho jak tylko umiała, jednak po chwili, gdy
ujrzała, dwie pary surowo wpatrujących się w nią oczu trzasnęła
drzwiami, spuszczając wzrok.
-Dziecko!
Jesteś! Wróciłaś! - Staruszka krzyknęła aktorsko i zerwała się
z miejsca unosząc ręce. Zrobiła dwa kroki w jej stronę, jednak
nie podeszła bliżej. Brzydziła się jej dotknąć. - Dziękuj
Bogu, że nic Ci się nie stało.
-
Dzię-ku-ję-? - Wymamrotała prześmiewczo pod nosem, wiedząc, że
babcia i tak nie będzie chciała tego usłyszeć.
-Gdzie
ty byłaś?- Zapytał stanowczo ojciec, krzyżując ręce na piersi.
-A
czy to ważne? Jestem zmęczona. - Powiedziała apatycznie.
-
O nie, siadasz tu i wszystko nam opowiesz.
-
Byłam u Elizy, telefon jej się zepsuł, nie mogłam zadzwonić. -
wyrecytowała starą gadkę, wchodząc już po schodach, rzuciła
jeszcze przez ramie, niechlujne „Dobranoc, babciu”.
-
Na nic więcej Cię nie stać?- Powiedziała stara Dramczykowa ze
łzami w oczach. Zaczęła osuwać się powoli na krzesło i
krzyżować ręce na sercu. - Jakże ciężki ten mój los. Syn
debil, synowa tępa, wnuczka łazęga… A serce? Coraz słabsze i
boli i dusi, cała młodość…- Mówiła ciężkim głosem, kiedy
przerwał jej syn.
-
… A skończ. Nie, nie masz zawału. Dajże człowiekowi odpocząć.-
wszedł do sypialni i zatrzasnął drzwi.
-Bezczelność.
Tak Ci powinnam dać na imię! A idź do diabła!
Bastiego
w domu przywitał jedynie apatycznie zawieszony na drzwiach wzrok
starego bernardyna. Nie było pytań. nie było kazań. Może tylko
cichy głosik w głowie z zapytaniem „Czy ty nie miałeś kiedyś
ojca?”.